Mini przewodnik "Z folklorem po Pradze"

Bazar Różyckiego

Pisząc niniejszy odcinek mam świadomość, że próbuję się zmierzyć z tematem, który godny jest sążnistej monografii. Mowa jest o założonym pod koniec XIX w. przez warszawskiego drogistę i aptekarza J. Różyckiego stałym targowisku mieszczącym się między ulicami Targową, Ząbkowską i Brzeską , znanym pod nazwą "Bazaru Różyckiego, lub popularnie "Różycem". Jeżeli w poprzednich odcinkach używałem pojęć kultowy, magiczny itd., to w tym przypadku mowa jest o czymś absolutnie wyjątkowym. O "bazarze Różyckiego można napisać szereg dysertacji doktorskich z dziedziny socjologii, teorii i praktyki handlu, folkloru, językoznawstwa i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. O "Różycu" należałoby powiedzieć tak jak Norwid o Mickiewiczu:" my wszyscy z niego".

Po gwałtownej śmierci Bazaru Kercelego" w 1947 r., spowodowanej budową Trasy W-Z, "Różyc to nie koronowany król bazarów warszawskich, w czasach PRL-u oaza wolności handlowej, kantor wymiany walut, kasyno gry, salon mody, salon płytowy i bar w jednym. Tu można było kupić wszystko, czego nie potrafił zapewnić tzw. "handel uspołeczniony", a więc: najmodniejsze ubrania, buty, absolutnie niedostępne w sklepach państwowych cytrusy, kawior, łosoś, węgorz itp. Obok artykułów luksusowych można było też nabyć trochę starzyzny, jak znaczki pocztowe, stare monety, banknoty, czy książki. O szerokim spektrum artykułów, jakie czekały na klientów najlepiej mówi wiersz Henryka Rejmera, zamieszczony w niedawno wydanym przez Towarzystwo Przyjaciół Pragi tomie wspomnień Prażan pt. "Ocalić Pragę" (do nabycia w Galerii Praskiej przy ul. Okrzei za jedyne 5 zł.) Wiersz, którego fragment cytujemy nosi tytuł "Ballada o Bazarze Różyckiego":

Na Bazarze Różyckiego
Idzie handel na całego.
Stare buty, nowe gacie,
Twarde porno, słoń w krawacie
Puszka farby, jasne piwo,
Pączki, wódka i pieczywo,
Kawior, szampan, śledzie z beczki,
Czapka z daszkiem, hełm niemiecki,
Jakiś rower bez pedałów
Czajnik z gwizdkiem, sztyft z regału...


      Sam wielokrotnie bywałem klientem na Bazarze. Tu kupiłem wymarzone "bitelsówki" (buty na średnim obcasie ze ściętym i zakręconym czubem), czy zakazaną ponoć płytę pocztówkową z nagraniem piosenki francuskiej pt. Je t’aime, uznanej na początku lat 70 za pornofoniczną. Dystrybutorzy płyt pocztówkowych odtwarzanych na adapterze "Bambino" reagowali błyskawicznie za modą muzyczną i można było się u nich zaopatrzyć w najnowsze szlagiery zarówno polskie, jak i zagraniczne. Sprzedawcy wykazywali duże wyczucie klientów. Rozmowę prowadzili w ten sposób, że gdy człowiek nic nie kupił odchodził zawstydzony, z opinią, że nie zna jaką okazję stracił. Czasami handlowcom puszczały nerwy, gdy osoba kupująca była zbyt wybredna. Oto co usłyszał bohater jednego z felietonów Wiecha, gdy grymasił przy zakupie owoców:

Klejent od siedmiu boleści i ósmego smutku za pięć złotych kilo, psia jego nędza! Najlepszą królewską grepsztyną żełądek sobie za pół darmo wyłoży i jeszcze narzeka łatek galarowy, że za mało romiane. A on znowóż romiany, że do trumny go kłaść łachmytę. Albo się pyta pętaczyna, czy nie za mało sosiste. Za pięć złotych chce się witamin nawtrajać i jeszcze sosem ich popić. Jak chcesz śmieciarzu, to kup sobie kwaszonych ogórków, a nie delikatesowego owocu pierwszej klasy, ofiaro kwaterunkowego zagęszczenia. Taki królewski towar za pięć złotych, to jeszcze jem drogo, zaczem błogosławić te klęskie owocowe. Szpagatowa inteligencja, taka ich w te i nazad!

Miłośnicy hazardu, mogli się skutecznie wyleczyć z tego zgubnego nałogu, grając w benkle, czy trzy lusterka. Benklarze prowadzący grę nawoływali chętnych szybkiego zarobku krzycząc:

Grać obstawiać, bombardować
i bankiera nie żałować!
Jeszcze nie było takiego zdarzenia,
Żeby ktoś wygrał od samego patrzenia!
Gra polegała na odsłonięciu jednego z trzech lusterek, różniącego się od dwóch pozostałych. Benklarze dzięki niezwykłej zręczności dłoni obracali tak szybko lusterkami, że doprawdy trzeba było olbrzymiej spostrzegawczości, aby odkryć właściwe lusterko. Tu można było tylko przegrać i to nie mało!

Piosenka, którą dziś prezentujemy opisuje jeszcze jedno zjawisko charakterystyczne dla "Bazaru Różyckiego", tym razem z dziedziny gastronomii. Chodzi oczywiście o pyzy sprzedawane przez panie w wieku postbalzakowkim, o mocno rubensowskich kształtach. Każdy przechadzający się po Bazarze słyszał ich donośny głos: "pyzy, gorące pyzy!" Oprócz pyzów można też było kupić flaki "po warszawsku", rosół z kury, kotlety schabowe, czy mielone. Wielokrotnie korzystałem z oferty kuchni bazarowej i mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że wszystkie potrawy mimo, że podawane mało estetycznie były "prima sort". Dania, aby utrzymać je w odpowiedniej temperaturze przechowywane były w koszach przykrytych pierzynowymi poduszkami. Pyzy z mięsem, lub bez podawano z tłuszczem i skwarkami ze słoniny w szklanych słoikach. I właśnie to te pyzy stały się źródłem inspiracji dla spółki autorskiej S. Cyja, W. Patuszyński. Owocem jej jest piosenka pt. "Pyzy z bazaru", śpiewanej przez Jaremę Stępowskiego, przy akompaniamencie "Kapeli Warszawskiej Stanisława Wielanka.

Ktoś może lubić befsztyki,
Ktoś inny de volaj
Kaczki, kurczaki, indyki
Drób dla jednych to raj,
Jak kto mi fondnie to proszę
Nie płacę, ale owszem zjem.
Choć ja tych łakoci, no nie znoszę
Co lubię odpowiem, bo wiem!
Dla mnie nie ma jak pyzy z bazaru
Pyzy ala Różycki to cud
A, że zna się na kuchni nasz naród
Wszyscy mówią te pyzy sam miód
Dla mnie bomba te pyzy z bazaru
Na stojaka je wtrajać nie wstyd
Do nich piwko z warszawskiego browaru
I już w dechę i dobra i git!
Ileż par butów i spodni!
Różności tysiąc sto!
Łapciuch stąd wyjdzie jak modniś,
Ale nie bawi mnie to.
Nie patrzę w te kramy jak gapa
I nikt nie mówi mi nic
Aż w pobliżu nagle ten zapach
Co nawet po nocach się śni!
I już czuję te pyzy z bazaru
Więc kupuję a w gębie sam miód
Już kolejka i młodzik i staruch
Bo na kuchni to zna się nasz lud
Na te pyzy nie szkoda gotówki
Jak cudownie parują no spójrz
Do nich dodaj dwa łyki z piersiówki
I cała Praga jest twoja i już!
Więc spróbujcie te pyzy z bazaru
Niech handlarka w słoiku wam da
A na deser walczyka z gitarą
I jest gites, jest wszystko jak trza!


Piosenkę można posłuchać na kasecie Jaremy Stępowskiego i Kapeli Warszawskiej wydanej przez Polskie Nagrania w 1989 r. Obecnie trwają dyskusje na temat przyszłego kształtu bazaru. Wydaje się, że ze względu na olbrzymią tradycję jaką niesie ze sobą to miejsce należałoby zachować jego dotychczasowy klimat.

Korzystając z życzliwych łamów NGP chciałbym wszystkim byłym i obecnym handlowcom, a w szczególności paniom od pyzów przekazać wyrazy szczerego uznania i szacunku.

Tadeusz Czarnecki-Babicki



     

Żeby powiększyć miniaturę kliknij na niej


9002