Zapomniane cmentarze (cz. 1)


      W Dzień Wszystkich Świętych i w Dzień Zaduszny szczególnie pamiętamy o tych, którzy odeszli, odwiedzamy groby bliskich. Na tysiącach polskich cmentarzy płoną znicze – znak pamięci. Jednakże są nekropolie całkowicie zapomniane, skrywające swe tajemnice w gęstwinie dziko rozwijającej się roślinności. Są to miejsca gdzie nikt nie modli się w ciszy za duszę tu spoczywających, nie zapali symbolicznego światełka. Takich cmentarzy nie musimy szukać bardzo daleko, wystarczy spacer po terenie Białołęki.

W różnych punktach tego rejonu miasta napotkamy pozostałości dawnych cmentarzy ewangelickich, na których chowani byli koloniści pochodzenia niemieckiego. Koloniści ci przybyli zapewne na tereny Białołęki w XIX wieku. Z drugiej połowy owego stulecia pochodzą najstarsze zachowane do dzisiaj nagrobki. Największą spośród wspomnianych nekropolii odnajdziemy na obszarze Brzezin, na południe od ulicy Juranda ze Spychowa. Na niektórych współczesnych planach miasta teren cmentarza nadal oznaczony jest skrótem "Cm.". Kolejna nekropolia usytuowana jest u zbiegu ulic Mańkowskiej i Ruskowy Bród, aż na wysuniętym daleko na północ dzielnicy Augustówku. Najmniejszą z białołęckich poewangelickich nekropolii jest cmentarzyk położony nieopodal wiślanego brzegu na Kępie Tarchomińskiej. Jednak gdy przyjrzymy się uważnie okolicom sąsiadującym z Białołęką od północy, to okaże się, iż podobnych świadków historii, w postaci zapomnianych ewangelickich cmentarzy, napotkamy więcej (jeden z nich zlokalizowany jest tuż za północną granicą dzisiejszej Warszawy na terenie osady Michałowo-Grabina, która położona jest na przy trasie łączącej stolicę z Nieporętem).

Zapewne wielu naszych Czytelników zadaje sobie pytanie: skąd wzięli się wspomniani osadnicy, po co tu przybyli? Aby odpowiedzieć na to musimy przybliżyć sobie ciekawe, choć mało znane zagadnienie tak zwanego osadnictwa olęderskiego na terytorium dawnej Rzeczypospolitej.

Już przed wiekami Polska była jednym z najbardziej tolerancyjnych państw, dlatego to do naszego kraju przybywali nie tylko pojedynczy ludzie, ale i całe społeczności, prześladowane w swoich stronach ze względu na wyznawaną wiarę czy głoszone poglądy. Jedną z takich grup byli mennonici. Byli oni członkami jednego z religijnych ruchów protestanckich, które w okresie reformacji ( XVI w.) zaczęły powstawać w Europie. Mennonityzm narodził się w Niderlandach (obszar dzisiejszej Holandii), a swą nazwę wywodził od imienia swego duchowego przywódcy Menno Simonsa (1498 - 1559). Skupieni przy nim wyznawcy odrzucali w swej doktrynie religijnej m.in. chrzest dzieci, służbę wojskową, czy obejmowanie jakichkolwiek urzędów i stanowisk państwowych.

Jednakże mennonici długo nie cieszyli się swobodą w swojej ojczyźnie. Narastające w drugiej połowie XVI w. prześladowania skłoniły ich do emigracji. Część z nich przybyła do Rzeczpospolitej i osiedliła się w pierwszym rzędzie u ujścia Wisły, na obszarze Żuław Wiślanych. Wybór ich lokacji nie był przypadkowy. Jak wiemy, Holendrzy są narodem zaprawionym w walce z żywiołem wody, większą część terytorium swego kraju wydarli przecież morzu. Ich doświadczenie i pracowitość przydatne były i u nas. Osadzano ich na terenach zalewowych, podmokłych, aby dzięki kolektywnej pracy zagospodarowywali dotychczasowe nieużytki, na których nie umiał efektywnie pracować polski chłop. Przynosiło to korzyści zarówno społeczności mennonickiej (m.in. swoboda wyznawania religii, nowy dom, zwolnienia z części podatków ze względu na gospodarowanie w trudnych warunkach), jak i lokalnym właścicielom obszarów lokacyjnych, którzy czerpali zyski z upraw zorganizowanych na niedawnych nieużytkach.

Z biegiem lat osadnictwo mennonickie rozprzestrzeniło się poza Żuławy Wiślane. Osady powstawały w Wielkopolsce, także wzdłuż doliny Wisły. Holendrzy dotarli też do samej Warszawy. W 1629 roku osiedlili się na terenie nadwiślańskiej kępy, która od tego czasu zaczęła być nazywana Kępą Holenderską. Osadnicy zawarli umowę z ówczesnymi władzami Warszawy, na mocy której zamieszkali na przekazanych przez miasto podmokłych terenach. Po stu latach Kępa Holenderska stała się ulubionym miejscem bliskich wypadów poza miasto królów Sasów, Augusta II i Augusta III, i od tej pory przylgnęła do niej nowa nazwa, która utrzymała się do dziś – Saska Kępa. Co ciekawe, potomkowie dawnych holenderskich osadników żyją tu do chwili obecnej.

Przybywających z dalekiej Holandii osadników zaczęto w dawnej Polsce popularnie nazywać Olędrami, a ich osadnictwo – osadnictwem olęderskim. Określenia te używane są także obecnie dla określenia tego rodzaju ruchu osadniczego. Z biegiem lat w gronie przybywających do naszego kraju osadników coraz więcej było nie Holendrów, ale Niemców. Znacznie mniej było też osób wyznania mennonickiego, choć nadal osadnicy byli ewangelikami. Olędrzy, nazwa ta się utrzymała, mieszkali we własnych, samowystarczalnych osadach, w których znajdowały się ich niewielkie domy modlitwy, a przy nich szkoły. Na co dzień zajmowali się ciężką pracą. Oprócz melioracji i umacniania zabezpieczeń przeciwpowodziowych na zajmowanych przez siebie terenach prowadzili gospodarkę rolno-hodowlaną. Wykształcili też własny styl budownictwa. Stawiane przez nich domy były usadowione na zazwyczaj sztucznie sypanych pagórkach, które nie były zalewane nawet przez większe powodzie. Same domy były parterowe, wydłużone i bardzo obszerne, gdyż pod jednym dachem znajdowała się część mieszkalna dla domowników, jak i zagroda dla zwierząt gospodarskich. Bardzo charakterystyczne dla domostw olęderskich były gęsto plecione z wikliny płotki. Tak przez wieki płynęło ich życie dzielone między pracę i modlitwę.

Na Mazowszu największe natężenie osadnictwa olęderskiego miało miejsce w XVIII wieku. Szereg dawnych wsi olęderskich usytuowanych jest na pograniczu Puszczy Kampinoskiej w sąsiedztwie koryta Wisły. Do dziś przetrwały w zasadzie tylko nieliczne domostwa, i zarośnięte cmentarzyki. Jednakże w nadwiślańskiej miejscowości Secymin zachował się drewniany dom modlitwy z 1923 r.

Kiedy Olędrzy przybyli na teren Białołęki? Trudno jest to jednoznacznie stwierdzić. Najstarsze z zachowanych nagrobków pochodzą z 2 połowy XIX wieku, więc owe stulecie możemy przyjąć jako czas osiedlenia. Dlaczego osiedlili się właśnie tu? Odpowiedź jest stosunkowo prosta. Były to tereny w dużej mierze podmokłe, poprzecinane niewielkimi strugami wodnymi. Przykładowo, dawny gród sprzed tysiąca lat założony został pośród bagien i rozlewisk. Dziś tutejszy krajobraz jest już inny. Po części zawdzięczamy to właśnie olęderskim melioracjom. Wedle lokalizacji zachowanych do chwili obecnej zdewastowanych cmentarzy możemy stwierdzić, iż interesujące nas osady olęderskie znajdowały się wzdłuż dwóch pasów terenu - jeden to linia pomiędzy obecnym Bródnem i Nieporętem nad Zalewem Zegrzyńskim, a drugi to linia od Tarchomina w kierunku północno-zachodnim, wzdłuż wiślanego brzegu.

O tym, jak wyglądają dziś dawne ewangelickie cmentarze na Białołęce, a także o tym co stało się z samymi osadnikami opowiemy w drugiej części artykułu.

Michał Pilich






Żeby powiększyć miniaturę kliknij na niej

9301