Pan Trayser ze Stuttgartu, właściciel sporej firmy produkującej fisharmonie, sprzedając kolejny egzemplarz,
nie przypuszczał zapewne, że za sprawą owego Ťharmoniumť o numerze seryjnym 2874 jego nazwisko zostanie
wydrukowane sto lat później w polskiej lokalnej gazecie. Co więcej, podówczas - u schyłku XIX wieku nie
było żadnych perspektyw na niepodległość państwa polskiego; takowe koncepcje formułowano dopiero w początkach
XX stulecia, a i one zakładały li tylko autonomię w oparciu o jedno z mocarstw rozbiorowych. Sytuację
zmieniła dopiero wielka wojna, której wybuch zbiegł się z wydarzeniem mało istotnym dla polityki i
dyplomacji, ale decydującym w naszej opowieści. W 1913 r. ukończono bowiem budowę kościółka w Płudach
pod Warszawą, do którego - jak zgodnie twierdzą świadkowie tamtych dni: dawni chórzyści i pracownicy
kościelni - jeszcze przed II wojną światową trafił wspomniany instrument wyprodukowany w dalekiej
Szwabii, ale tajemnicą pozostanie, w jaki sposób do tego doszło. Być może uczestniczyli w tym
przedsięwzięciu fundatorzy i budowniczowie kościoła albo zadbała o to tarchomińska parafia św. Jakuba,
która przecież administrowała płudowską filią. Trzeba pamiętać, że sama budowa kościoła jest ubogo
udokumentowana, prowadzona była przecież przez osoby świeckie, początkowo niezależnie od administracji
kościelnej. Poprzestańmy zatem na faktach: pewne jest, że przed wojną na owej fisharmonii akompaniowano
do Mszy św., przy niej też odbywały się pierwsze próby chóru parafialnego (powstał on w 1939 r.).
Na instrumencie nie umieszczono nigdzie roku produkcji (odnaleźliśmy jedynie nazwę firmy wytłoczoną na
blasze jednego z głosów), natomiast wiele wskazuje, iż był to koniec XIX w. Oto na bocznej ściance jednego
z klawiszy widnieje data 4 VI 1911 r. oraz nieczytelny już podpis wykonawcy jakiejś naprawy, korekty czy
remontu, co wskazuje, że instrument musiał powstać odpowiednio wcześniej. Warto także zwrócić uwagę na
secesyjny charakter motywów dekoracyjnych i rzeźb oraz na samą konstrukcję instrumentu, właściwą schyłkowi
ubiegłego stulecia.
A swoją drogą nigdy nie przeszło mi przez myśl, od chwili gdy zacząłem organistować w Płudach, że ten
zniszczony, mało atrakcyjnie wyglądający instrument może być swego rodzaju zabytkiem. Cóż, pozory mylą...
Ale one właśnie sprawiają, że fisharmonia często bywa mylona z pianinem, bowiem kształty tych dwóch
instrumentów są bardzo zbliżone od czasu, kiedy w 1840 r. (a więc w 30 lat od prototypu G.J. Grenie) A.
Febain nadał fisharmonii ostateczny wygląd. Rzecz wyjaśnia się, kiedy chcąc wydobyć dźwięk, bezskutecznie
naciskamy jej klawisze. W odróżnieniu od fortepianu, jako instrument dęty, potrzebuje ona do tego słupa
powietrza, które tłoczą dwa miechy pedałowe, obsługiwane nogami przez grającego. Rozpędzone powietrze
przelatuje przez system kanałów, odpowiadających poszczególnym klawiszom, by dotrzeć do metalowych języków.
Przez naciśnięcie odpowiedniego klawisza powietrze zgromadzone w kanale zostaje uwolnione, a wydostając
się z dużą szybkością powoduje drgania języka, który wydaje dźwięk. Fisharmonie dysponują niekiedy szeroką
gamą brzmieniową, ponieważ w instrumencie można umieścić dowolną liczbę kompletów języków, tzw. głosów,
uruchamianych specjalnymi włącznikami - registrami (nie ma ich w pianinach) - znajdującymi się ponad
klawiaturą. Źródło dźwięku ma zasadniczy wpływ na jego barwę, dlatego brzmienie fisharmonii przypomina
organy, a niekiedy akordeon czy harmonię w zależności od jakości i rodzaju języków.
Fisharmonie wykorzystywano przede wszystkim w kościołach i kaplicach, w których nie było tradycyjnych
organów piszczałkowych; dobrze służyły też jako instrumenty domowe i ćwiczeniowe. Wielu kompozytorów
pisało solowe utwory na fisharmonie. Warto zauważyć, że w zależności od przeznaczenia produkowano bardzo
różne modele - od maleńkich gabarytowo jedno- i dwugłosowych po olbrzymie kilkumanuałowe, mające rozmaite
kombinacje współbrzmieniowe, a niejednokrotnie wyposażone także w pedał (klawiaturę nożną). Jednak ich
kariera zakończyła się niespodziewanie i bardzo szybko wraz z pojawieniem się w ostatnich dziesięcioleciach
klawiszowych instrumentów elektronicznych - łatwych w obsłudze, nie wymagających częstej konserwacji i
gruntownej wiedzy muzycznej, imitujących dowolne brzmienia. Nikt natomiast nie pamięta, że owe muzyczne
kombajny, emitując sztuczne dźwięki, deformują słuch muzyczny i wrażliwość słuchaczy. Nawet najlepsze
procesory nie zastąpią dźwięku pochodzącego z odpowiednio uformowanej blachy, drewna czy struny. A poczciwe
fisharmonie odstawiono do kąta, aby tam niszczały w zapomnieniu.
Być może podobny los spotkałby i płudowską fisharmonię. Jej stan nie świadczył bowiem chlubnie o
dotychczasowych organistach Oprócz wielu zdemontowanych i zniszczonych mechanizmów, należy dodać braki
zewnętrzne, rozproszone elementy obudowy, brak opisu registrów, podziurawiony miech, nieczynny 2 manuał,
popękane klawisze, wreszcie - korniki, które bardzo poważnie naruszyły drewno zarówno wewnątrz, jak i na
zewnątrz instrumentu. Fisharmonii nie remontowano od początku lat 60 i w miarę upływu czasu jej dźwięk
stawał się coraz cichszy i nieprzyjemnie piskliwy. Spisywano ją na straty...
Tymczasem płudowska fisharmonia jest jedną z najlepszych w swoim rodzaju. Jej wartość muzyczną wysoko
oceniają znawcy tej miary co Bogusław Morka, światowej sławy tenor, który ostatnio wystąpił w Płudach.
Ten potężny, koncertowy, rzadko spotykany instrument wyposażono w dwa manuały, 6 głosów (po 3 do każdej
klawiatury), Manual Coppel, Octave Coppel o oryginalnej zasadzie działania, niezwykle subtelne tremolo,
a także nożne i ręczne włączniki tutti oraz forte.
Dla znawców dodajmy, że w głównym manuale ciekawie brzmi mocny bourdon 16' oraz dźwięczna celesta 8',
zaś w drugim godny uwagi jest delikatny klarnet 8' i nadająca organowe brzmienie octava 4'. Tłoczący
system podawania powietrza decyduje o soczystości brzmienia i bardzo czystej intonacji. W 67 r.
fisharmonię zelektryfikowano. Nie można też przejść obojętnie wobec artystycznie wykonanej drewnianej
obudowy instrumentu, wzbogaconej o wiele płaskorzeźb, zdobień i motywów dekoracyjnych. Wraz ze stylowymi
świecznikami przywodzą na myśl początki minionego stulecia.
Dawną świetność fisharmonii przywrócono dzięki parafialnemu chórowi AVE, który pokrył koszty remontu w
darze na jubileusz 50-lecia istnienia Parafii. Półroczny czas rekonstrukcji i konserwacji, prowadzonej
przez niżej podpisanego, Stanisława i Adama Kuczewskich oraz dziewczęta z chóru Agnieszkę Nizio i Magdę
Chorąży był odkrywaniem historycznej, muzycznej i artystycznej wartości instrumentu. Udało się też
odnaleźć i skompletować wymontowane mechanizmy, odtworzyć szereg zniszczonych urządzeń, opisać registraturę,
wyciszyć silnik, zabezpieczyć drewniane rzeźby... Obecnie instrument cieszy ucho i oko, a jego brzmienie
doskonale harmonizuje z zabytkowym neogotyckim wnętrzem kościoła i jego wspaniałą akustyką.
Warto więc wybrać się do uroczego kościółka w lesie przy ul. Klasyków na wieczorne nabożeństwo
październikowe, aby posłuchać jednej z ostatnich warszawskich fisharmonii. I choć jej stuletni
dźwięk odbiega zapewne od znanych nam wzorców elektronicznych, posiada ogromną wartość emocjonalną.
Przywołuje na myśl dawne czasy i ludzi, którzy tutaj się modlili. Pozwala poczuć więź z przodkami. Można
nauczyć się wtedy tradycji...
Bartłomiej Włodkowski
Żeby powiększyć miniaturę kliknij na niej
|