Wojenna sława swoich podopiecznych - generałów i dowódców - traktuje bardzo niesprawiedliwie. Niektórzy, bardzo,
bardzo przeciętni (na przykład Józef Haller, czy Władysław Sikorski) mają do niej szczęście i jako ulubieńcy tłumów robią
kariery polityczne, finansowe, błyszczą w salonach i przechodzą do historii. Inni - bardziej zdolni, lepiej wykształceni,
którzy spełniali swój obowiązek skromnie i rzetelnie - zostali zapomniani przez Boga, ludzi i historię. Jednym z takich
generałów jest Leonard Skierski.
Gdy w 1922 roku Marszałek Józef Piłsudski przygotowywał się do odejścia na emeryturę i opuszczenia stanowiska Naczelnego
Wodza Wojska Polskiego, napisał dla następcy krótkie notatki oceniające swoich podwładnych - generałów. Kilku zostało
ocenionych na "szóstkę" np.: późniejszy marszałek Rydz - Śmigły, generał Kazimierz Sosnkowski, kilkunastu zostało ocenionych
bardzo negatywnie, większość dostała noty przeciętne - Piłsudski wypunktował po prostu ich dobre i złe strony. Jednym z
generałów ocenionych powyżej tej średniej był Skierski, którego imię od niedawna nosi uliczka na Bródnie.
Otóż - według Marszałka Piłsudskiego - był to "człowiek o dobrym spokojnym i równym charakterze [...] Dowodził dywizją
dobrze, większymi jednostkami, jak grupą i armią słabiej [...] wykształcony oficer [...] prawy charakter i poczucie honoru
wysoko rozwinięte". Warto podkreślić, że nasz bohater większość swojego życia spędził w służbie zaborcy - co jednak nie
przeszkadzało mu cieszyć się zaufaniem najwyższych władz Rzeczpospolitej.
Leonard Skierski urodził się tuż po Powstaniu Styczniowym na Kielecczyźnie, gdzie wspomnienia powstańczych bojów były
szczególnie żywe. Mimo to poszedł do carskiego wojska. Później on i wielu oficerów polskich służących w armii rosyjskiej
tłumaczyło się, że trafili tam, aby nauczyć się wojennego rzemiosła dla Polski, aby służyć jej w czasie następnego powstania
i walki o wolność. Nawet jeżeli nie zawsze było to zgodne z prawdą (Skierski prawie zapomniał języka polskiego, ożenił się
z Rosjanką, został carskim generałem, do Wojska Polskiego dotarł dopiero po wybuchu rewolucji) oficerowie tacy dobrze
przysłużyli się ojczyźnie.
W 1917 roku Skierski trafił do 5 Korpusu Polskiego organizowanego na terenie Ukrainy. O ile inne podobne jednostki wojskowe
zdążyły się zorganizować i walczyły, broniąc mieszkańców polskich kresów przed bolszewikami, piątego korpusu nie udało się
zorganizować. Nasz generał, który miał za zadanie "zorganizować" żywność, mundury, broń, z magazynów armii carskiej,
naraził się bolszewikom, został przez nich złapany i osadzony w kijowskim więzieniu, skąd jednak udało mu się uciec.
Przez prawie rok walczył w szeregach kontrrewolucyjnej rosyjskiej partyzantki i do Polski przybył dopiero w pół roku po
odzyskaniu niepodległości!
Warto zwrócić uwagę na to, jak w odrodzonej Polsce traktowani byli Polacy - oficerowie zaborczych armii. Tylko w Galicji
służba w cesarsko - królewskim wojsku nie stanowiła dla rodziców młodego człowieka niesławy, a raczej powód do dumy, służba
w innych zaborczych armiach - rosyjskiej i niemieckiej była hańbą. Gdy odrodziła się Rzeczpospolita, wszyscy ci oficerowie
stanęli do służby ojczyźnie. Nikt nie stawiał im żadnych warunków, nie kazał podpisywać oświadczeń o lojalności, nikomu
nie przyszło do głowy przeprowadzać lustrację - mimo że większość oficerów odrodzonego Wojska Polskiego nie tylko służyła
wrogom ojczyzny, ale często dla kariery wypierała się polskich korzeni, wiary i polskiej mowy. Józef Piłsudski zastosował
to, co dzisiaj nosi miano "grubej kreski", a dwadzieścia lat historii II Rzeczypospolitej dowiodło, że była to słuszna
decyzja.
Problem tkwił w czymś innym. Odrodzonym Wojskiem Polskim dowodzili oficerowie wywodzący się z kilku armii. Najbardziej
"czyste" korzenie mieli towarzysze Piłsudskiego z Legionów, i oni zajęli najwyższe wojskowe stanowiska. Najwięcej jednak
było dowódców pochodzących z armii austro - węgierskiej, zaraz potem - rosyjskiej. Kilka procent oficerów wywodziło się z
armii niemieckiej, mniej więcej tyle samo pochodziło z francuskiej. Wszystkie te grupy pałały do siebie niechęcią -
galicyjscy oficerowi szczególnie nie lubili tych z Rosji i nazywali ich "prawosławnymi". Ci z kolei mówili o tamtych
"awstryjacy" i wyśmiewali się z akcentu i przyzwyczajeń. Obydwie te grupy zapominały o wzajemnej niechęci tylko wówczas,
gdy między nimi pojawił się oficer pochodzący z legionów. Te animozje brały się oczywiście z lokalnych patriotyzmów,
ale przede wszystkim z powodu różnicy w... edukacji zawodowej. Każda armia stosowała odmienne regulaminy, inne mapy,
sierżanci wydawali odmienne komendy, a generałowie uczyli się reagować w charakterystyczny sposób właściwy dla ich armii.
Gdy znaleźli się razem w Wojsku Polskim jeden chciał przeprowadzić natarcie "po rosyjsku", drugi "po austriacku", a żaden
z nich nie wiedział gdzie jest, bo mapy były... francuskie.
Marszałek Piłsudski, chcąc wykorzystać wiedzę i doświadczenie generała Leonarda Skierskiego, od razu mianował go dowódcą 7
dywizji piechoty stacjonującej przy śląskiej granicy. (Jednostka taka powinna liczyć prawie 15 000 żołnierzy, jednak w
czasie wojny regułą było, że znajdowało się tam raptem 50% ludzi i sprzętu.) Później generał Skierski walczył na Wołyniu,
a następnie na czele 4 DP brał udział w wyprawie kijowskiej. Potem trafił na front litewsko - białoruski, gdzie dowodził
Grupą Operacyjną, czyli związkiem składającym się z dwóch - trzech dywizji. W czasie marszu bolszewików Tuchaczewskiego
na Warszawę sprawnie zorganizował najtrudniejszy wojenny manewr, czyli odwrót. Uratował powierzone sobie wojska, które
pod jego dowództwem, stały się kluczem do sukcesu w Bitwie Warszawskiej w sierpniu 1920 roku.
Pięć dywizji pod dowództwem generała Leonarda Skierskiego wchodziło w skład 4 Armii, która stała na południe od Warszawy,
nad rzeką Wieprz. 16 sierpnia wojska te rozpoczęły atak na tyły sowieckich wojsk atakujących Warszawę - bolszewicy nawet
się nie spostrzegli, gdy Polacy znaleźli się na ich zapleczu, zajęli magazyny i przecięli drogi komunikacyjne z Rosją.
Armie Tuchaczewskiego musiały poddać się Polakom, albo uciec za granicę Prus Wschodnich.
O ile o tej bitwie - zwanej cudem nad Wisłą - słyszeli wszyscy Polacy, to następujące po niej walki są bardzo słabo znane.
Bitwa nad Niemnem - bo tak nazwano te zmagania - ostatecznie udowodniła, że Armia Czerwona nie jest w stanie pokonać
Wojska Polskiego, a kolejna klęska bolszewików pozwoliła zakończyć krwawą wojnę. W tym kolejnym polskim zwycięstwie
największy wkład miał Leonard Skierski oraz jego czwarta armia. Niestety, sąsiednią armią dowodził pupilek Marszałka
Piłsudskiego - generał Edward Rydz - Śmigły i to na niego spadła większość zaszczytów, odznaczeń i sławy. Nie bez
znaczenia był także fakt, że Śmigły był młodym, przystojnym artystą - bohaterem, cieszącym się dużym powodzeniem
u płci pięknej, a Skierski starym, sześćdziesięcioletnim zupakiem z carskiej armii, kiepsko mówiącym językiem ojczystym.
O ile nie doceniła naszego generała ani opinia publiczna ani warszawskie salony, to został doceniony przez Wodza Naczelnego.
Po zakończeniu wojny stał się dowódcą armii w Toruniu, a następnie, od końca 1926 roku, dowódcą armii w Warszawie.
W 1931 roku przeszedł na zasłużony odpoczynek, jednak w początkach drugiej wojny światowej, już niemal jako
osiemdziesięcioletni emeryt, został pojmany przez Sowietów. Ci nie zapomnieli mu ani służby w carskiej armii,
ani udziału w antykomunistycznej partyzantce, ani Bitwy Warszawskiej, ani walk nad Niemnem. Generał Leonard Skierski
został zastrzelony przez sowieckich enkawudzistów w kwietniu 1940 roku w Charkowie. Był najstarszym i najlepiej
znanym polskim oficerem zamordowanym przez Sowietów.
Wojenne dzieje generała Skierskiego opowiedział T. Pawłowski
Żeby powiększyć miniaturę kliknij na niej