Rada wielu
Warszawiacy w d...olomitach W kwietniu ubiegłego roku tysiące warszawskich rodziców szukało miejsc w przedszkolach dla swoich pociech. Ratusz w osobie pani dyrektor Lipszyc z Biura Edukacji ogłosił, wbrew stanowisku MEN, że w naborze do przedszkoli nie liczy się rok urodzenia, tylko rok szkolny. Dzieci urodzone po 1 września miały zostać pozbawione ustawowego prawa do opieki przedszkolnej. W stołecznych przedszkolach brakuje miejsc dla kilku tysięcy dzieci. Zwołana na nasz wniosek nadzwyczajna sesja Rady Warszawy została zbojkotowana przez radnych PO i Lewicy. Podobnie w maju, chcieliśmy wysłuchać informacji Pani Prezydent na temat sytuacji w warszawskiej służbie zdrowia i planów prywatyzacji szpitali. Wówczas radnych koalicji "rozbolały głowy i zęby". Tak przynajmniej ich nieobecność tłumaczyła wiceprzewodnicząca Rady, pani Ligia Krajewska z PO. Niedawno okazało się, że dzielnica Ursynów straciła ponad 1/3 swojego budżetu (74 mln zł). Były to należne miastu kary umowne z tytułu opóźnień w budowie hali sportowej. Najprawdopodobniej winne są władze dzielnicy, które dopuściły się poważnego zaniechania. Sprawą zainteresowały się media i oraz CBA. Na nadzwyczajnej sesji (21 stycznia) stawili się wnioskodawcy (radni PiS) oraz tylko DWÓCH radnych Lewicy i JEDNA radna PO. Sesja nie odbyła się z powodu braku kworum. Przewodnicząca Rady stwierdziła, ze są ferie i radni mają prawo wyjechać na narty. Koalicjanci wzięli najwyraźniej przykład z premiera Tuska. Kiedy Rosjanie zakręcili kurek z gazem i wzbierał kryzys finansowy, pan Donek śmigał na deskach w Dolomitach. Jak widać, jedynym zobowiązaniem, które ciąży na przedstawicielach wyborców PO i SLD, jest pobieranie sutej diety. Sprawy mieszkańców mają w "głębokim poważaniu". Być może, mają rację. W końcu głosujący na PO oczekiwali, że w polskiej polityce po okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości zapanuje wreszcie święty spokój. I mają, czego chcieli. Jest spokój: rząd nie walczy o interes narodowy na arenie międzynarodowej, ale za to nasi dyplomaci są poklepywani po plecach. Nikt nie przejmuje się rosnącą dziurą w budżecie państwa. Władze Warszawy nie przejmują się wartą 74 mln dziurą w budżecie stolicy. Radni Lewicy i PO nazywają wypełnianie oczekiwań wyborców "działaniem pod publiczkę". Najwyraźniej nie wiedzą, że według Konstytucji RP, owa "publiczka" jest najwyższym Suwerenem. I ta "publiczka" wybiera swoich reprezentantów, także do Rady Warszawy. Za dwa lata wyborcy mogą zastanowić się przy urnach, czy o taki spokój chodziło. |