Prosto z mostu
Co robią radni Niedługo minie półmetek kadencji samorządu. Ostatnie wybory samorządowe odbyły się w niedzielę 12 listopada 2006 r. Wtedy wybraliśmy radnych. Na nowego prezydenta Warszawy musieliśmy poczekać jeszcze dwa tygodnie, gdyż żaden z kandydatów nie uzyskał wymaganej połowy głosów. Najlepszy wynik uzyskał Kazimierz Marcinkiewicz (272 050 głosów), ale w drugiej turze, dzięki poparciu Aleksandra Kwaśniewskiego, prześcignęła go Hanna Gronkiewicz-Waltz. W stołecznych gazetach trwa podsumowanie tego, co przez dwa lata zrobiła, a raczej czego nie zrobiła Hanna Gronkiewicz-Waltz. Nikt natomiast nie próbuje rozliczać z dwuletniej pracy radnych. Po zmianie ustroju w 2002 r. odnosimy wrażenie, że rola radnych się zmniejszyła. W rzeczywistości jest całkiem odwrotnie, w porównaniu z członkami rady miejskiej funkcjonującej wcześniej, mają oni znacznie więcej i kompetencji, i odpowiedzialności. Dla mediów liczą się tylko liderzy: najpierw Lech Kaczyński, potem komisaryczny Kazimierz Marcinkiewicz, a teraz Hanna Gronkiewicz-Waltz. Łączy ich jedno. Są politykami z pierwszych stron gazet, którzy z samorządem wcześniej mieli niewiele wspólnego, a nawet (Kaczyński) znani byli z poglądów antysamorządowych. Prezydentami miasta zostali z namaszczenia swojej partii. W listopadzie 2006 r. prezydentem Warszawy zostałby każdy, kto miałby poparcie PO i SLD. Hannie Gronkiewicz-Waltz przyszło to zresztą z wyjątkową trudnością, co było widać po wynikach pierwszej tury. Podczas gdy na listy PO zagłosowało 269 723 osób, ona uzyskała tylko 242 519 głosów. Pracy radnych nikt nie rozlicza. O tym, czy obejmą ponownie mandaty, nie zdecydują bowiem wyborcy, lecz centrale partyjne układające listy. Od dwóch kadencji radni są żołnierzami mającymi głosować zgodnie z decyzją podjętą poza radą. Na szczęście trafiają się wyjątki, ale nie jest im łatwo. Radny mający inny pogląd niż kierownictwo, głosujący zgodnie ze swoim przekonaniem, jest karany np. utratą funkcji przewodniczącego komisji. No, i przede wszystkim - groźbą nieumieszczenia na listach wyborczych następnym razem. Nic nie wskazuje na to, by kolejne wybory samorządowe odbyły się w okręgach jednomandatowych, co pomogłyby uzdrowić tę sytuację. To kolejna niespełniona obietnica Platformy. Zmianę ordynacji samorządowej przeprowadza się zwykłą ustawą, możliwą do uchwalenia w obecnej sytuacji politycznej. Nie wierzę, że poparcia odmówiłoby PSL, którego kandydaci regularnie wygrywają wybory w okręgach jednomandatowych w małych gminach, w których już dziś obwiązuje ten system. Obecny stan rzeczy jest jednak bardzo wygodny dla władz partyjnych, ceniących sobie korzyści płynące z ordynacji proporcjonalnej. |