Nazwy i pomniki
Trwa w Warszawie uliczna wojna o politykę historyczną. Epicentrum tej wojny stanowi dyskusja o wpisie do rejestru zabytków Pałacu Kultury i Nauki, ale są i inne pola bitew. Obiektami, budzącymi nadzwyczaj wojenne instynkty, są pomniki. Jesienią lewacy zaatakowali świeżo odsłonięty pomnik Romana Dmowskiego, a niedawno antykomuniści postanowili doprowadzić do likwidacji pomnika "czterech śpiących" przy Dworcu Wileńskim, zwanego oficjalnie Pomnikiem Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni. Tej ostatniej nazwy nikt oczywiście nie używa i żeby ją poprawnie przytoczyć, musiałem zajrzeć do starego planu miasta. Przez ostatnie szesnaście lat Warszawa niemal pozbyła się komunistycznych symboli ze swoich ulic. Politycznych możliwości było sporo. Z wyjątkiem prezydenta Marcina Święcickiego (1994-1998) i burmistrza gminy Warszawa-Centrum Jana Wieteski (2000-2002) prezydentami i burmistrzami gmin były bowiem wyłącznie osoby wywodzące się z Solidarności. Pamiętam, jak w 1990 roku jeden z burmistrzów dzielnic-gmin zrobił publiczną licytację świeżo zerwanych, nieaktualnych już tabliczek z nazwami ulic. Wtedy był czas na rewolucję i rzeczywiście pozbyliśmy się większości nazw ulic kojarzących się z PRL, w szczególności tych związanych z ludźmi mającymi krew Polaków na rękach. Całkiem różnie bywało w innych polskich miastach, gdzie w wyniku wyborów samorządowych drugiej czy trzeciej kadencji władzę po Komitecie Obywatelskim "Solidarność" zdobywała postkomunistyczna lewica i przywracała nazwy bądź pomniki z czasów PRL. W stolicy tego uniknęliśmy. Zostało tylko kilka śladów historii najnowszej, dziś bardziej kojarzących się z Warszawą niż z komunizmem. Już tylko nawiedzeni chcą zmieniać nazwę Placu Konstytucji wytykając, że pochodzi ona od bierutowskiej konstytucji z 1952 roku. W lustratorskim zapędzie jeden z radnych PiS poprzedniej kadencji chciał zmieniać nazwę północnego odcinka ulicy Marszałkowskiej z tego tylko powodu, że ów odcinek przebito dopiero po wojnie... Już tylko tacy żołnierze biorą udział w tej wojnie. Sondaż wykazał, że 79 procent ludzi nie chce likwidacji pomnika "czterech śpiących", który jeżeli kojarzy im się z historią, to co najwyżej z historią pierwszej randki. Malkontentom, którzy boją się wyjść z dziećmi na spacer w obawie, że nie będą umieli im wytłumaczyć, czemu warszawskie ulice nie wyzwoliły się dotąd z okowów komunizmu, proponuję, by pomnik przy Dworcu Wileńskim nazywali aluzyjnie Pomnikiem Obserwatorów Powstania Warszawskiego. |