Emocje
Marzenia Gdy od strony przysłowiowej kuchni poszukiwałem sposobu na poznanie spalania odpadów, pojawiło się światełko w tunelu. W jednej z niemieckich spalarni odszukaliśmy Polaka, który o tajnikach puszczania śmieci z dymem wiedział prawie wszystko. Stamtąd też przybyło do nas zaproszenie. Wuppertal oświetlony grudniowym słońcem poznawaliśmy głównie z perspektywy dachów hal spalarni. Jej potężne kominy oddawały skalę tego zakładu, który faktycznie stanowił olbrzymią elektrociepłownię, na wzór Żerania, tylko opalanego odpadami. W odróżnieniu od spalarni na Targówku - Wuppertal dysponował potężnymi urządzeniami: czterema kotłami pochłaniającymi w ciągu godziny 50 ton śmieci oraz 2 kotłami pożerającymi 30 ton odpadów. Zakład wytwarzał 340 tysięcy megawatogodzin energii elektrycznej oraz zasilał sieć ciepłowniczą o długości 25 kilometrów. Wspinaliśmy się godzinami na stalowe konstrukcje po krętych schodkach, czasem jeździliśmy windami, gdy zadyszka łapała nas za gardło - wszystko w wielkiej skali, wszystko na swoim miejscu. Budziły się marzenia, by spróbować przenieść niektóre rozwiązania do Polski. To, co oglądaliśmy, odnosiliśmy do naszego podwórka. Trudno jednak porównywać 400 tysięcy ton śmieci dających energię okolicznym osiedlom z 40 tysiącami ton warszawskich odpadów niknących w zusokowskim piecyku. Mimo to byliśmy kompanami do wielogodzinnych dyskusji o konstrukcji rusztu, o sposobach chłodzenia, o zapłonach w adsorberach węglowych do wyłapywania dioksyn. Doświadczenia eksploatacyjne naszych kolegów z Niemiec były źródłem wiedzy, którą byłoby trudno nam posiąść z podręczników, choćby najlepszych. Ze względu na to, że w Wuppertalu spalano także odpady przemysłowe, występowały tu podobne problemy jak Warszawie. Gdy projektowano ZUSOK warszawskie odpady charakteryzowały się dosyć dużą ilością materiałów organicznych, mokrych. Nie były więc doskonałym paliwem. Z czasem jednak przybywało papieru, opakowań różnego pochodzenia, tworzyw sztucznych. Te odpady paliły się na tyle dobrze, że kiedyś wymyślone zabezpieczenia przed wysoką temperaturą już nie wystarczały. Stąd nasze problemy z piecem, a szczególnie z jego wykładziną ceramiczną. Próbowaliśmy więc dowiedzieć się czegoś, co pomogłoby nam usunąć niedomagania. W odróżnieniu od ZUSOKU odpady z niemieckich osiedli po ich zważeniu były wyładowywane do olbrzymiego bunkra magazynowego w specjalnej hali, w której utrzymywano podciśnienie dla wyeliminowania emisji przykrych zapachów. Tutaj też znajdowało się specjalne stanowisko do cięcia odpadów wielkogabarytowych. Nie było więc problemów z blokowaniem urządzeń. Trzeba tu jednak nadmienić, że w Wuppertalu nie było instalacji do segregacji wstępnej przywożonych śmieci. Ta prowadzona była na terenie osiedli mieszkaniowych. W Warszawie piec do spalania odpadów wyposażono w pochylony ruszt, złożony z ruchomych elementów wykonujących ruch posuwisto-zwrotny, napędzanych siłownikami hydraulicznymi. Dzięki takiej konstrukcji wpychane do pieca odpady przesuwane są wzdłuż komory spalania ku dołowi ulegając spaleniu. Całość konstrukcji chłodzona jest powietrzem. W Wuppertalu ujrzeliśmy natomiast ruszt złożony z kilku dużych walców, które obracając się mieszały odpady i posuwały je wzdłuż pieca. Próbowaliśmy się dowiedzieć również czegoś na temat finansowania zakładu. Otóż okazało się, że parę lat wcześniej spalarnię skomunalizowano. Była ona wspomagana dotacjami rzędu 6 milionów ówczesnych marek niemieckich w skali roku. To stało się powodem przymiarek do jej ponownej prywatyzacji. Gdy chodziliśmy po halach, zaglądaliśmy w każdą przysłowiową dziurę, oczy nam się świeciły - o wielu stosowanych tu urządzeniach mogliśmy tylko pomarzyć. Wszędzie dźwigi, kaprysy projektantów ułatwiające transport - nam w rodzimym zakładzie pozostawały zwykle plecy i siła własnych rąk. Trzeba przyznać, że zakład projektowano z rozmachem, z myślą o przyszłej obsłudze i bezpieczeństwie. Wszystkie instalacje były szczelne - czasem wyglądało jakbyśmy znajdowali się w laboratorium - tylko gdzieniegdzie słodkawy zapach śmieci przypominał gdzie jesteśmy. Z olbrzymim pietyzmem podchodzono do spraw socjalnych, nie omijając stołówki zakładowej - w której razem z załogą się stołowaliśmy. Latając tak z piętra na piętro, podglądając wszystko co tylko mogło się przydać w naszej pracy gubiliśmy nieubłaganie płynący czas. To był ten pierwszy raz, gdy objawiła się w pełnej krasie rzeczywistość spalarniowa - dająca nam wyobrażenie o drodze jaka przed nami dla osiągnięcia pewności siebie i realizacji naszych marzeń. Pozostały przyjaźnie dające perspektywę dalszej współpracy. Wracaliśmy do krajubogaci o wiedzę i z przeświadczeniem, że sobie poradzimy w każdej sytuacji. Szybki pociąg - luksus na szynach gnał jak na złamanie karku. Na ciekłokrystalicznych monitorach ukazywały się informacje o trasie, stacjach, fantastycznej prędkości. Ani stukotu kół, ani wstrząsów. Sunęliśmy cudem techniki do Berlina. Tam nastąpił powrót do rzeczywistości. Wracaliśmy do naszych zmartwień. Jacek Kaznowski |